(Nagranie audio)
[audio mp3="https://gazetabilgoraj.pl/wp-content/uploads/2022/03/Tatiana-mp3cut.net_.mp3"][/audio]
NGB: – Jaka jest obecnie sytuacja w Pani mieście?
Pani Tatiana: – Sytuacja w moim rodzinnym mieście Chersoń (miasto na południu Ukrainy, nad Dnieprem) jest nieciekawa. Miasto jest opanowane przez wojska rosyjskie. Jest zrujnowane. Martwię się o swoją rodzinę i o rodziców, którzy tam jeszcze przebywają.
NGB: – Jak to było z Pani wyjazdem? Przyjechała Pani tutaj razem z dziećmi. Jak to się stało, że trafiła Pani do Polski, konkretnie do Aleksandrowa?
Pani Tatiana: – O 4.55 rano, kiedy zaczęła się wojna, usłyszeliśmy odgłosy wybuchów. Niestety, alarmy nie zadziałały, gdyż nie byliśmy bardzo dobrze przygotowani do tej sytuacji.
NGB: – I co dalej było?
Pani Tatiana: – Kiedy otrzymałam kilka telefonów, że jest wojna, wiedziałam, że natychmiast musimy wyjechać. Spakowałam się trochę chaotycznie; spakowałam nawet to, co nie było potrzebne, ale miałam świadomość, że musimy szybko wyjechać. Wzięłam dzieci, siostrzeńca, siostrzenicę i pojechaliśmy.
NGB: – Jak długo trwała podróż?
Pani Tatiana: – Podróż trwała 5 dni. Niestety, były bardzo duże korki, staliśmy po kilka godzin. Na granicy był 20-kilometrowy korek, w którym spędziliśmy 3 dni.
NGB: – Czy udzielono Pani pomocy na granicy?
Pani Tatiana: – Tak jak po ukraińskiej stronie, tak i po polskiej otrzymywaliśmy i kanapki, i gorącą herbatę, i rzeczy potrzebne dla małych dzieci, np. pampersy czy kaszki. U nas w samochodzie mieliśmy tylko jedno małe dziecko, ale te produkty w innych samochodach były bardzo potrzebne. To wszystko rozdawano nieodpłatnie i za to wszystko bardzo dziękujemy.
NGB: – A co, Pani zdaniem, jest teraz najbardziej potrzebne na granicy?
Pani Tatiana: – Uważam, że w tej chwili najbardziej potrzebne są lekarstwa. Dużo dzieci choruje. Także nasz trzyletni chłopczyk był po tej podróży zachrypnięty. Udało nam się otrzymać pomoc w Czerwonym Krzyżu. Został tam osłuchany. Niestety, leków było już za mało.
NGB: – A jak to się stało, że trafiliście akurat do Aleksandrowa, do powiatu biłgorajskiego?
Pani Tatiana: – Na granicy usłyszeliśmy zapewnienie, że po wjeździe do Polski będziemy mogli zwrócić się o pomoc i ją otrzymamy. Gdy przekroczyliśmy granicę, była północ. Jechaliśmy kilkadziesiąt kilometrów, tej pomocy jednak nie było. Zjechaliśmy na stację benzynową, bo nie wiedzieliśmy, co mamy dalej robić.
NGB: – I co się wtedy wydarzyło?
Pani Tatiana: – Kiedy zatrzymaliśmy się na stacji benzynowej, nie miałam już siły jechać dalej. Byłam 5 dni w podróży i nie spałam. Siedziałam w samochodzie, a moje dzieci wyszły. Gdy wróciły były bardzo uradowane i powiedziały, że mamy jeszcze 50 km i dojedziemy do miasta. Byłam już całkiem zrezygnowana i bardzo ucieszyła mnie ta wiadomość, to, że mamy w końcu jakiś cel podróży.
NGB: – Czyli rozumiem, że ta pomoc, nocleg w powiecie biłgorajskim, została przez kogoś zaproponowana?
Pani Tatiana: – Tak. Dzieci powiedziały, że na stacji podszedł do nich mężczyzna o imieniu Bogdan i powiedział, że on im pomoże.
NGB: – Przebywacie już kilka dni w Aleksandrowie. Co planujecie dalej?
Pani Tatiana: – Przebywamy tutaj w Aleksandrowie u rodziny Bogdana od pierwszego marca. Jesteśmy bardzo wdzięczni za pomoc, za to, że przyjęli nas do swoich domów. Nawet nie wiemy, jakimi słowami możemy wyrazić tę wdzięczność.
NGB: – Czy chciałaby Pani coś jeszcze dodać?
Pani Tatiana: – Nigdy nie byłam w takiej trudnej sytuacji, nigdy też nie udzielałam wywiadu. Chcę powiedzieć, że jestem bardzo wdzięczna za to, że rodzina, u której przebywamy, zapewniła lekarza dla moich dzieci, bo wszystkie były chore, i za okazane nam serce.
NGB: – Dziękuję za rozmowę.
Nigdy nie byłam w takiej trudnej sytuacji (rozmowa audio)
Opublikowano: Aktualizacja:
Autor:

reklama
Przeczytaj również:
Wiadomości Biłgorajskie
reklama
reklama
reklama
reklama
Polecane artykuły:
wróć na stronę główną
ZALOGUJ SIĘ
Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM
e-mail
hasło
Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE
reklama
Komentarze (0)